Chodząc po muzeum, natknęłam się na wiele ciekawych obrazów. Dawno mnie na samych wystawach nie było, więc mogłam przyjrzeć się nowościom. Nowa część ekspozycji stałej, czyli sztuka współczesna, nie do końca jest czymś, co mi się podoba i co mnie inspiruje, choć trudno tu mówić o sztuce w taki sposób, jeśli jest to tak obszerny temat. Mimo wszystko chyba wolę trzymać się ,,klasyków”.
Żadne z dzieł na wystawach stałych nie wywołuje tylu wspomnień i nie odblokowuje jakichś pozamykanych we mnie drzwi, jak Roraty namalowane przez Bronisława Krawczuka. Dla zainteresowanych, obraz znajduje się w Galerii plastyki nieprofesjonalnej. Nie piszę tego jako wybitna znawczyni sztuki, tylko jako zwykła odbiorczyni, może nawet trochę tendencyjna. Próbuję znaleźć swoje miejsce w sztuce, ubrać własne przemyślenia w słowa, które mają jakiś sens.
Uwielbiam to, z jakimi uczuciami wiąże się ten obraz. Na początek zima – spadające płatki śniegu, sople zwisające z dachów czy nawet śliski chodnik – zawsze wywoływała we mnie spokój, wręcz komfort i taką nieszkodliwą chęć pobycia w samotności. Tak przykre jest więc to, że z roku na rok jest jej coraz mniej, już prawie nie widać bawiących się w śniegu dzieci czy nawet dorosłych, którzy na chwilkę staną się nimi z powrotem. Mimo że tak do końca dzieckiem już nie jestem, widok białych śnieżynek za oknem zawsze wywołuje we mnie zachwyt i zatrzymuje choć na moment to pośpieszne życie.
Podoba mi się, jak delikatny i prosty jest ten obraz, że każda namalowana postać coś o sobie mówi. Jedni chodzą parami, za rękę lub nie, inni osobno, mając swój określony cel albo będąc tak jakby w zamyśleniu. Bardzo przyjemne jest tu światło, słońce już zaszło, a do budynków zaprasza ciepły blask, budujący nastrój. Pamiętam roraty z mojego dzieciństwa, każdy z lampionem zrobionym z darmowego szablonu z jakiejś gazetki, niektórzy już z bardziej porządnymi, policzki zaczerwienione od mrozu i taka dziwna ekscytacja, z uwagi na fakt, że przecież widzi się przyjaciół gdzieś indziej, poza szkołą. Wszyscy są rozemocjonowani i niecierpliwi, dzieci inaczej niż dorośli, bo to już grudzień i zaraz święta. To też miłe chwile spędzone z babcią, która przyjechała do nas z daleka i która później musiała zmywać wosk wylany na rękawiczki, bo lampion jakimś cudem przeciekał… Fajnie by było tak kiedyś do tego wrócić. Rzadko cokolwiek pamiętam tak przejrzyście z dzieciństwa, ale to jedno z niewielu wspomnień, którego raczej nie zapomnę.
Bardzo lubię obrazy takie jak ten, proste, nie jakieś mistrzowskie, ale pozwalające odnaleźć coś, z czym się łączę czy utożsamiam. Bo taka właśnie ma być sztuka, powinna wywoływać emocje, wspomnienia, przypominać ślady naszego życia, kojarzyć się z czymś, nawet czymś, co wydaje nam się trochę głupie. I warto jest się tym też dzielić z innymi.

Bronisław Krawczuk Roraty, 1994