top of page

Wytańczyć ołowicę

  • Samanta Stochla
  • 16 kwi
  • 8 minut(y) czytania

Historia opowiadana językiem muzyki i tańca  

Spektakl Matka Boska Szopienicka w reżyserii Agnieszki Cygan to historia inspirowana życiem Jolanty Wadowskiej-Król. Młoda lekarka zauważyła w 1974 roku u swoich małych pacjentów szereg objawów i dolegliwości wskazujących na zatrucie ołowiem. Dzięki jej działaniom około 2 tysięcy dzieci wyjechało do sanatoriów, wyburzono dwie ulice familoków położonych
w bezpośrednim sąsiedztwie huty, a ona sama straciła szanse na doktorat. 

Z Agnieszką Cygan, reżyserką spektaklu i wnuczką Jolanty Wadowskiej-Król o teatrze, ołowicy i o Joli rozmawiała Samanta Stochla.


Choć premiera spektaklu Matka Boska Szopienicka odbyła się w Katowicach-Szopienicach 15 października 2022 roku, to historia pani babci zatacza coraz szersze kręgi. Są kolejne przedstawienia, publikacje, filmy.

Bardzo chciałam zrobić premierę tego spektaklu w Szopienicach, bo to jest magiczne miejsce. Tutaj, 50 lat temu, rozpoczęła się jej walka z ołowicą, którą teraz możemy opowiedzieć poprzez taniec.  


Czy osoby, które „Doktórka od familoków” wyleczyła, interesują się tym spektaklem?

Od śmierci babci w dniu 18 czerwca 2023 roku (83 lata) dzieją się jakieś cuda. Zgłaszają się do mnie ludzie, którzy znali babcię i usłyszeli o spektaklu. Chcą porozmawiać. Raz po spektaklu podszedł do mnie człowiek, którego babcia leczyła. Powiedział, że to jest niesamowite, ale on odczuwał dokładnie te same emocje, co wtedy w ’74. Szczególnie po scenie, w której śpiewaczka operowa wykonuje arię. Płakał mi na ramieniu. Łzy „ołowików”… Dla takich chwil się robi spektakle.  


Nie dziwię się temu, bo to historia tych ludzi. Przekazać emocje bez użycia słowa, tańcem... Dla mnie to jest majstersztyk. Byłam zachwycona spektaklem. Najpierw entuzjazm młodej lekarki, potem chore dzieci, tysiące pytań i wątpliwości. Walka do upadłego o ich życie. 

Zauważyła pani, że jedyną postacią męską jest Ołów? To jest specjalny zabieg. Od początku chciałam tak zrobić, aby uwydatnić postać bohaterki. 


Nadała pani tej postaci mocne znaczenie. 

Zbudowanie postaci Ołowiu na chłopaku było najtrudniejsze. Nie był postacią fizyczną, bo oni, mieszkańcy Szopienic, go nie czuli. Nie był zły, ani nie był dobry. Nie miał emocji. To było bardzo trudne. Czy miał być lubianą postacią? Czy on naprawdę był taki zły?


Był neutralną postacią. 

No właśnie, on był neutralny. To chciałam uzyskać. Tak naprawdę bez ołowiu, to znaczy bez huty, bo ołów z hutą stawiam na równi, nie byłoby w Szopienicach życia. Nie byłoby pracy. On był trochę dobrą postacią i miał szacunek otoczenia. Jak budowałam postać Ołowiu, to wyobrażałam sobie dyrektora huty. Mężczyznę, który wie, co robi. 


Jego zachowania rzeczywiście były mocne i ostre. Wyraziste i konkretne w ruchach. Postać jest jednak bardzo efemeryczna, srebrzysta, zwiewna. Natomiast Matka Boska czasem nie wiedziała, co ma robić. Raz była silna, ubierała fartuch i szykowała się do wojny z Ołowiem, a czasem była w rozpaczy. 

Wielokrotnie dzwoniłam do babci, jak tworzyłam spektakl. Pytałam, czy miała jakieś załamania, ale ona twierdziła, że absolutnie nie. Wiedziałam, co mam robić, mówiła. Miała trzydzieści parę lat. Jak mogła nie mieć załamania… Musiało się coś takiego wydarzyć, chociaż ona się nigdy do tego nie przyznała. Wiedziała, że robi coś ważnego. Grożono jej, straszono więzieniem, kazano wstrzymać pracę nad doktoratem. Trudno uwierzyć, że nie miała takiej chwili, że usiadła i zaczęła ryczeć... Nie mogłabym zbudować postaci Matki Boskiej Szopienickiej bez takiego momentu. 


I bez tego entuzjazmu na początku. W Szopienicach pojawia się młoda dziewczyna, zaczyna tam pracować, cieszyć się uznaniem ludzi… i krok po kroku wchodzi w coraz większą matnię.

Dobrze pani odczytała spektakl. Bardzo dobrze. 


Nauczyłam się chodzić przygotowana na spektakle. 

Czyli czyta pani o spektaklach. 


Czytam, bo wtedy mam większą świadomość jako odbiorca. W przypadku tego konkretnego przedstawienia najpierw trafiłam na informacje o pani babci i historia tak mnie zainteresowała, że chciałam ją zobaczyć. Wprowadzenie, które pani robi do spektaklu, spełniło tę samą funkcję. Pani słowa mocno podziałały na wyobraźnię. 

Mówię między innymi: „Witamy się z naszymi towarzyszami”. Wtedy ludzie odwracają się i kłaniają. Fajnie na to patrzeć z reżyserki. Potem dodaję: „Wyobraźcie sobie, że Jolanta Wadowska-Król musiała odbyć  5000 rozmów…”. Ogromna skala. Rok trwało do momentu wyburzenia pierwszych kamienic. Ona spędziła 3-4 miesiące na wysyłaniu dzieciaków do sanatoriów. To jakiś kosmos dla mnie. Nie umiem sprzedać 200 biletów na spektakl, a ona jakieś 5000 dzieci wysłała hen daleko. Wszyscy musieli jej zaufać. 


Proszę mi powiedzieć, jaka była pani babcia na co dzień?

Z Jolą już od dziecka byłyśmy na ty. Ona nie lubiła, jak do niej mówiło się „babciu”, bo czuła się staro. Była bardzo ciepłą osobą, ale stanowczą. Wiedziała, na każdym etapie swojego życia, czego chce. Była otwarta, empatyczna i troszczyła się o innych. Miała taką szafkę ze słodyczami, którymi częstowała. Dla mnie była babcią. Dzwoniłyśmy do siebie codziennie, często rozmawiałyśmy. Zwłaszcza przez ostatni okres, kiedy zaczęłam robić spektakl. Miałyśmy przedziwną relację. Trochę jak matka z córką, tak bardzo była bliska mojemu sercu. 


A dziadek? 

Dziadek był trochę wycofany. Zbyszek mówił bardzo piękną polszczyzną. My z Jolą miałyśmy słowotok, a on słuchał. Jak coś powiedział, to były same mądre rzeczy. Taki trochę obserwator.  


Na ile dziadek Zbyszek włączył się w badania Jolanty Wadowskiej-Król? 

Cała rodzina jej pomagała. Zbyszek i Stasia, czyli jej mama, przepisywali badania na czysto. Mam do dzisiaj taki Excel zrobiony na 5000 nazwisk. On był zaangażowany w domu, bo ona cały czas pracowała. To trwało rok. Potem włączały się inne organizacje. Jola nie miała żadnych możliwości badania tych dzieci w swojej przychodni, więc wszystkie badania przesłała do laboratorium. Z laboratorium wyniki szły do prof. Hager-Małeckiej do Zabrza, która przejmowała pacjentów. Jola później koordynowała wyjazdy dzieci do sanatoriów. 


Władze uczelni nie dopuściły pracy doktorskiej do obrony i publikacji wyników. Jak ona to zniosła?

Nigdy nie usłyszałam od Joli, żeby się załamała. Zawsze mówiła, że ma dla kogo żyć. Miała gotowy i opracowany temat, badania zrobione w przepięknym stylu i nagle negatywna ocena doktoratu oraz zakaz publikacji wyników. Mam skończonych pięć kierunków. Gdyby ktoś mi powiedział, że dwa lata mojej pracy poszły na marne, to byłaby dla mnie tragedia. Nie wiem, jakbym się zachowała. Ona to zostawiła. Była lekarką bez doktoratu. Leczyła dalej.


Haftowaniem się zajęła. Dobrze pamiętam czy to jakiś żart? 

To nie jest żart. Myślę, że kiedyś zrobię wystawę jej prac. Nie wiem, czy Jola byłaby szczęśliwa z tego powodu. Haftowała krzyżykami. Jak się wchodzi do jej domu, w salonie jest około siedemdziesiąt obrazów zrobionych z krzyżyków. 


Jak pani myśli, co by było, gdyby babcia w dzisiejszych czasach odkryła zagrożenie o podobnej skali? 

Nie wiem. Wyobraźmy sobie czysto hipotetyczną sytuację, że odnaleźli coś w Szopienicach, w glebie, a tam nowe bloki budują. Może poszłoby to do jakiś programów typu „Uwaga”, a oni zrobiliby ogromną aferę. 


Czy wynika to z większej świadomości ludzi? 

Myślę, że wynika to z dużej ilości alternatyw w obecnych czasach. Wtedy nie było ich wcale. Co by się stało, gdyby zamknęli hutę? Co stałoby się z tymi ludźmi? Z drugiej strony, po prostu nikt nie wiedział, co się dzieje. Dzieci były chorowite, z anemią. Nie było świadomości zagrożeń. Władza ówczesna też miała swoje sposoby. Wszyscy się bali wychylać. Nie było wolności. Jedynym pracodawcą była ta huta. Strasznie ciężka sytuacja. Jola kazała tym ludziom wyprowadzać się, a oni tutaj mieli pracę. Sama nie wiem, jak bym się zachowała, gdybym pracowała w hucie i  miała dobrą pensję. To była taka trochę prestiżowa praca. I nagle przychodzi jakaś lekarka i mówi, że mi trują dziecko. Nie wiem, czy bym uwierzyła. Babcia odbyła 5 tysięcy rozmów… Podobno też załatwiała nauczycieli do tych sanatoriów, do których pojechały dzieci. Jej działania doprowadziły do wyburzenia budynków wokół huty. Rodziny dostały nowe mieszkania. 


Nawet dziś trudno byłoby coś takiego zrobić, a ona dokonała tego prawie sama. 

Z panią Wiesławą Wilczek. Pani Wiesia też przychodzi non stop na spektakle. 


Jak wyglądały prace nad spektaklem tanecznym Matka Boska Szopienicka? Skąd pomysł na widowisko taneczne? 

Z wykształcenia jestem choreografem. Obracam się w świecie tancerzy, jestem też po łódzkiej filmówce. Moim marzeniem było robienie spektakli i praca w teatrze. Byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie, gdybym w teatrze była codziennie. Czuję się tam jak

w domu. To jest moja przestrzeń. A skąd pomysł na spektakl? Ta historia była w naszej rodzinie od lat. Sprawy nabierały tempa. Coraz więcej mediów interesowało się działalnością Joli i historią „ołowików”, czyli tamtych dzieci. W czerwcu 2021 roku Uniwersytet Śląski w Katowicach przyznał babci tytuł doktora honoris causa. Cieszę się, że to się stało przed jej śmiercią. Powstały książki: Doktórka od familoków  Magdaleny Majcher, Moja Ołowianko, klęknij na kolanko Marty Fox. Kolejna, pod redakcją Lucyny Sadzikowskiej z Uniwersytetu Śląskiego, jest w przygotowaniu. To wywiady z „ołowikami”. Jola odwiedziła ich osobiście dwa lata temu i rozmawiała z nimi. Wiele z tych osób jest niepełnosprawnych, inni umarli. Nasze spektakle oglądają zazwyczaj osoby młode. Warto pokazać im, co tu się działo w ‘74. Dla nich to science fiction. Napisałam projekt do ministerstwa kultury i dostałam pieniądze na realizację spektaklu. Praca nad scenariuszem zajęła mi dwa i pół miesiąca. Później zaczęły się próby. Rozpoczęłam od sceny wejścia Matki Boskiej. Radość o poranku. Trzeba było tak dobrać muzykę, aby tam się pojawiły akcenty z lat 70. Chciałam widza trochę przenieść w czasie. Zaczęliśmy prace nad spektaklem, choreografią, kostiumami, scenariuszem i reżyserią. W międzyczasie przeprowadziłam się na Śląsk, a zespół został w Łodzi, więc było trudniej wszystko zgrać. Wszystko trwało 9 miesięcy.


Kiedy patrzyłam na postacie w flanelowych, kraciastych koszulach, to widziałam mojego ojca, który pracował w hucie „Katowice”. 

Gdy myślę huta, wyobrażam sobie osobę wychodzącą z pracy. Widzę pot, przepracowanie, nieprzyjemny zapach. Mój kostiumograf mówi, że hutnicy byli zawsze wyprani i wyprasowani. Ich kobiety były w domu. Dbały o koszule, prały, prasowały. Hutnicy w tym spektaklu są czyści. 


Czy osoby, które współtworzą spektakl, znały wcześniej historię pani babci?  

Tworząc spektakl, bardzo dużo rzeczy musieliśmy przepracować, bo temat był związany z realnym życiem. Chcieliśmy, aby emocje, które przedstawimy w spektaklu były współmierne do tego, co mogło się tam dziać. Bardzo dużo rozmawialiśmy z Jolą, ale też między sobą, próbując wyobrazić sobie, co czuła dana postać. Były trzy Matki Boskie. Każda z nich gra inaczej spektakl i każda mi się podoba. Daję im wolność. Rób to, co czujesz, mówię. Dzieci umierają, chcesz krzyknąć, krzycz, chcesz płakać, płacz. One czują, że mogą sobie pozwolić na wszystko. Każdy spektakl jest inny. 


W jaki sposób pracuje pani nad spektaklami? Czy ma pani wypracowaną metodę, czy za każdym razem jest inaczej?

Każdy spektakl to inne emocje. Czasem inspiracja bierze się z muzyki. Gdy ją słyszę, to scena układa się sama, a ze sceny powstaje historia. Czasem to historia jest pierwsza, a później układam poszczególne sceny, tak jak tutaj. Wcześniej robiłam spektakl o plemionach afrykańskich, a inspirację czerpałam z filmu. Mam też znajomą, która jeździ na wózku inwalidzkim. Zrobiłam widowisko Szach mat. Spektakl o kobiecie, która jest społecznie wykluczana, choć chciała być królową balu. Tancerzy przebrałam w szachowe figury. Tam jest mój ulubiony moment. Całą scenę przykryłam białym prześcieradłem, które sami zszywaliśmy. Bal figur szachowych był zrobiony w konwencji teatru cieni. I ona na tym wózku… To robiło wrażenie. Próbowałam uświadomić ludziom, że osoby wykluczone społecznie są też super. 


Widzę, że pani mocno angażuje się w projekty społeczne. 

Bardzo chcę pomagać przez sztukę. Lubię działać. Chcę, aby moje działanie wpływało na ludzi. Takich jak pani, którzy przychodzą na spektakl, widzą postać, którą zbudowałam i identyfikują się z nią.  


Czyli trochę jak babcia, tylko w inny sposób... 

Kompletnie nie widzę podobieństwa. 


Pani babcia chciała pomóc ludziom, lecząc ich i dając im lepsze życie. Natomiast pani chce dać ludziom lepsze życie poprzez swoją sztukę. Chce pani zmienić ich światopogląd. 

Może tak, ale skala jest jednak trochę inna. 


Niekoniecznie. Tam są konkretne osoby, konkretne liczby, a pani jest na początku drogi, która idzie w określonym kierunku. 

Liczę na to, że po prostu moja twórczość będzie oddziaływać na ludzi. Już to się dzieje. Dzwonią do mnie po spektaklu. Im więcej ludzi obejrzy przedstawienie, tym bardziej ta historia będzie znana. Przyjechali do mnie studenci z Cieszyna, będą robić wystawę o Joli. Fajnie, fajnie…


Jak pani widzi swoje życie teraz? Jakie ma  pani plany, marzenia? Czy chce pani jeszcze o coś powalczyć?  

Nie mogę o tym mówić, bo to jeszcze jest tajemnica. Szykuję coś, co ma związek z Matką Boską Szopienicką, Jolantą Wadowską-Król i ze mną. Dużo rozmawiałam z babcią przed jej śmiercią. Ona wie, że tego nie zostawię. Będę dalej promować tę historię, choć zabiera to dużo mojego prywatnego i zawodowego czasu. Zaczynam się do tego przyzwyczajać. Chcę dodać, że Jola była na wszystkich spektaklach, które graliśmy do czasu jej śmierci. Jeździła z nami, mając 83 lata. Lubiła ten spektakl i była z niego dumna. Wchodziła na scenę i miała tam swój tekst. Powtarzała także, że to jest niesamowite, jak można wytańczyć ołowicę. Teraz na koniec przedstawienia ja wychodzę i myślę z dumą, że znów wytańczyłam ołowicę. 


Wytańczyć ołowicę. To dobry tytuł. 

To Jola… Dzieją się cuda…



Dodatkowe informacje:


Zapraszamy również do wywiadu Po prostu pracowała. O wydarzeniach związanych z życiem i działalnością Jolanty Wadowskiej-Król z panią dr hab. Lucyną Sadzikowską, prof. UŚ, rozmawiała Samanta Stochla!



Zdjęcia ze spektaklu Matka Boska Szopienicka, reż. Agnieszka Cygan

Jolanta Wadowska-Król z mężem Zbigniewemmateriały archiwalne: Agnieszka Cygan

Masz pytania? Sugestie? Skontaktuj się z nami!

Dziękujemy za przesłanie. Do napisania!

© 2035 by Train of Thoughts. Powered and secured by Wix

bottom of page